Łucjan Pietluch
INŻ. ŁUCJAN PIETLUCH JEST DYREKTOREM „GEOKART-INTER-NATIONAL” W RZESZOWIE. W FIRMIE PRACUJE DZISIAJ 120 OSÓB, ZAŚ 20 MIEJSC CZEKA NA CHĘTNYCH, ALE ODPOWIADAJĄCYCH STAWIANYM WYMOGOM. PODSTAWOWA DEWIZA DYREKTORA, KTÓRĄ STAWIA PRACOWNIKOM, BRZMI: U NAS PRACUJE SIĘ, A NIE CHODZI DO PRACY”. I ZARAZ UZUPEŁNIA DRUGĄ: „MYŚLENIE l KALKULACJA EKONOMICZNA MUSZĄ POPRZEDZAĆ KAŻDĄ DECYZJĘ”. Cl, KTÓRZY SPROSTAJĄ WYMOGOM I CZUJĄ SIĘ WSPÓŁODPOWIEDZIALNYMI ZA FIRMĘ ORAZ JEJ WYNIKI I RENOMĘ, ZOSTAJĄ I DOBRZE ZARABIAJĄ. NIEKTÓRZY, PO OKRESIE PRÓBY, ODCHODZĄ.
MYŚLENIE i KALKULACJA
W „Geokarcie” nie ma np. magazyniera. Pracownicy sami biorą potrzebne im materiały i wpisują je do odpowiedniej dokumentacji. Roczne inwentaryzacje nie wykazywały braków, poza drobnymi usterkami, które zawsze mogą się zdarzyć. Zaoszczędzone środki służą na zwiększenie wynagrodzeń, bo – zdaniem dyrektora – dobry pracownik winien dobrze zarabiać.
Zatrudnia się w „Geokarcie” np. niepełnosprawnych. Bo są bardzo solidni i dokładni, a przy tym tańsi (z tytułu ich zatrudnienia firma odpisuje sobie pewne kwoty).
A JAK SIĘ ZACZĘŁO?
W styczniu 1991 r. inż. Ł. Pietluch został dyrektorem państwowej firmy „Geokart-International”. Szybko sprywatyzował ją i został jej prezesem. Załogę stanowiły wówczas trzy osoby: on, żona i córka. Potem doszedł zięć – Piotr Rak, dzisiaj zastępca dyrektora. Na nim opiera się codzienna praca firmy. Ja odpowiadam za to, by firma miała robotę, zaś zastępca, by to było dobrze wykonane. Lepszego zastępcy nie znam.
DROGA DO SUKCESU
Ł. Pietluch urodził się w 1941 r. w Jarosławiu. Tam ukończył Technikum Geodezyjne i w 1959 r. rozpoczął pracę w Kombinacie Siarkowym w Machowie. W latach 1960-1968 pracował przy budowie zapory wodnej w Solinie pod kierownictwem słynnego dyrektora Michała CHWIEJĄ. W 1968 r. pracując ukończył zaocznie studia w Politechnice Warszawskiej. Ożenił się w 1964 r., a później przeniósł do Rzeszowa. Kiedyś marzył by być budowlańcem, ale los sprawił, że został geodetą. Nie narzeka i nie zmieniłby tego zawodu na żaden inny. Jako geodeta zwiedził kawałek świata. Pracował w Libii i Tunezji, był w Finlandii i na Syberii. Obecnie realizuje duży kontrakt w Libii i liczy na podobny na Syberii.
Sukcesy firmy są jego sukcesami. Jej rozwój pozwala mu spełniać własne życiowe zamierzenia i ambicje. A te wciąż pojawiają się w nowym kształcie i w szerszej skali.
Utworzył np. drukarnię w Krasnem i drukuje głównie mapy, chociaż kiedyś zarzekał się, że nie będzie nigdy tego robił. Gdy okazało się, iż jest to najlepszy sposób na wykonanie zobowiązań i rozwój firmy, rozwija swój drukarski ośrodek. Kupił też samolot (do spółki z innymi podmiotami), bo pozwala na organizację pełnej linii produkcyjnej i zapewnienie dobrej jakości wykonywanych prac.
RYZYKO WPISANE W SUKCES
Grywa w brydża, potrafi dobrze licytować oraz przeprowadzać udane impasy. Lubi ryzyko, bo ono wkalkulowane jest w sukces. Zaś porażki, bo i te zdarzają się po drodze, mobilizują go do lepszej pracy. Uważa, że czasem są nawet takie potrzebne, by zmobilizować do szukania innych korzystniejszych rozwiązań.
Ma też swoje marzenia. Jednym jest to, by firma póki on nią kieruje, rozwijała się. Nie uznaje schładzania, jakie zastosował w polskiej gospodarce były wicepremier Leszek Balcerowicz. Schładzanie – jego zdaniem – to zatrzymanie rozwoju i stagnacja. Drugim marzeniem jest, by najstarsza, 16-letnia wnuczka podjęła studia ekonomiczne, a nie medyczne. Liczy, że zasili kiedyś jego firmę. Czy posłucha dziadka? Jeszcze nie wiadomo.
Co radzi innym? Pracować, pracować i nie czekać na to, by praca przyszła do nich sama, bo dzisiaj zdarza się to bardzo rzadko i graniczy z cudem. Zaś cuda najlepiej tworzyć samemu.