Jolanta Kaźmierczak czas na nowe wyzwania

Swój flirt z Rzeszowem rozpoczęła jako studentka Politechniki Rzeszowskiej, gdzie z powodzeniem zgłębiała zawiłości budowlanego fachu. A że to jej nie wystarczyło, zatem zafundowała sobie jeszcze podyplomowo organizację z zarządzaniem i bodajże socjologią. Jako redakcyjny obserwator obrad rajców miejskich zapamiętałem ją jako spokojną i rzeczową, ale zdecydowaną uczestniczkę sesyjnych deliberacji. Gdy dotarło do mnie, że zdecydowała ubiegać się o senatorski mandat, postanowiłem z nią porozmawiać o drodze do takiej decyzji.
– Pierwsza praca była satysfakcjonująca dla absolwentki wydziału budownictwa?
– Oczywiście! W rzeszowskim „Miastoprojekcie” – wówczas ważnej instytucji – zajmowałam się projektowaniem i kosztorysami przygotowywanych inwestycji. Bardzo kształcące zajęcie.
– Ale…?
– Urodziłam córkę, zatem wylądowałam na urlopie macierzyńskim. Zastała mnie tu transformacja i straciłam pracę. Pomocną dłoń wyciągnęło do mnie rzeszowskie Kuratorium Oświaty, któremu akurat brakowało wojewódzkiego inspektora do spraw inwestycji.
– No i w karierze pojawił się rzeszowski oddział Agencji Nieruchomości Rolnych.
– Tu zasiedziałam się na 25 lat. A zajęć z mieniem popegeerowskim było sporo. Przeszłam wszystkie szczeble kariery od specjalisty do zastępcy dyrektora. Zajmowałam się chociażby: wyceną nieruchomości, gospodarką
mieniem rolnym, wyborem oferentów na dzierżawę dużych gospodarstw rolnych, inwestycjami u dzierżawców, współpracą z gminami, zwłaszcza w sprawach doinwestowania i utrzymania osiedli mieszkaniowych dla byłych
pracowników rolnych.
– Wieść pegeerowska niesie, że i z zabytkami coś należało zrobić?
– Z pewnością. Przecież zespołów dworsko-parkowych, chociaż podupadłych, trochę było. Największą satysfakcję do dziś sprawia mi uratowanie takich zespołów – Mycielskich w Wiśniowej i Czartoryskich w Sieniawie.
– Mówi pani o tym z dużym ładunkiem emocjonalnym. Co zatem spowodowało odejście z agencji?
– Dojście PiS-u do władzy zmieniło wszystko. W swoich sprawach musiałam dochodzić racji aż w Sądzie Najwyższym. Ale skutecznie. Na szczęście w rzeszowskim MPEC-u potrzebowali fachowca od inwestycji, a prezes Węgrzyn pełnomocnika zarządu Spółdzielni Mieszkaniowej „Projektant” ds. gospodarki zasobami mieszkaniowymi.
– Co najbardziej usatysfakcjonowało przewodniczącą komisji inwestycji i pozyskiwania funduszy rady miasta oraz zastępcę prezydenta Rzeszowa?
– Trochę tego uzbierało się. Cieszy nie tylko dostojny most Mazowieckiego ale również fakt, że moja inicjatywa uruchomienia budżetu obywatelskiego rozpływa się dużym powodzeniem wśród rzeszowian, jeszcze piękny kompleks szkolno-przedszkolny przy ulicy Bł. Karoliny i przebudowane otwarte baseny ROSiR. Obecnie, za prezydentury, racjonalnie przeniesiona została budowa sądu okręgowego z ul. Zielonej na Dołową. Przy tej pierwszej uratowano jedyny skrawek zieleni sporej części osiedla, a przy drugiej powstanie funkcjonalny kompleks sądowy, ułatwiający życie nie tylko wymiarowi sprawiedliwości. Wreszcie coś ruszyło się z realizacją wiaduktu łączącego ul. Wyspiańskiego z Hoffmanowej. Postarałam się także o zakup budynku, w którym mieści się kino „Zorza”. To ratunek nie tylko dla naszego kultowego kina. Wiele satysfakcji daje mi też kierowanie Wydziałem Klimatu i Środowiska, gdzie realizowane są zadania w zakresie ekologii i ochrony zieleni w naszym mieście.
– Nie żal opuszczać ratusz na rzecz stolicy?
– Dzieci wykształcone, usamodzielnione, syn po studiach z żoną wrócili do Rzeszowa, córka osiadła właśnie w Warszawie, Czas zatem na nowe wyzwania. Przecież Rzeszów potrzebuje silnego wsparcia w centralnych organach władzy, gdyż na to zasługuje. Czuję wewnętrzną potrzebę włączenia się do skutecznej walki o demokratyczną Polskę i prawa kobiet, przeciwstawienia się duszeniu rodzimej przedsiębiorczości.
– Życzę powodzenia. Niech się tak stanie.
Roman Małek